Co zrobić gdy twoje życie jest bez sensu 2013-08-04 18:20:22 Od kiedy założyłem konto na zapytaj.pl moje życie nabrało sensu . Czy wasze też ? 2009-12-31 22:49:40
Takie życie nie ma sensu. Jeśli nie możesz być sobą w miejscu, gdzie jesteś teraz, lepiej odejdź. W ten sposób odżywisz swoje zdrowie psychiczne i ochronisz swój najcenniejszy zasób: poczucie własnej wartości. Nie tkwij tam, gdzie nie możesz być sobą. Bycie lojalnym wobec własnej tożsamości i wartości oraz posiadanie
Wybierz coś: 1)` Moje serce bije zupełnie bez sensu.. 2)Życie to raj, do którego klucze są w naszych rękach. 3)Gdy zabrakło Twoich rąk , moje stały się niczyje. 4. Dałabym Ci świat w jednym uderzeniu serca, gdybym mogła. 5.
30- i 40-latkowie podróżują bez sensu. „Sami się wyzyskują, biorą nadgodziny, byle wyjechać »do raju«. Ale im nie chodzi o żadne przeżywanie, tylko o zaliczanie” 30- i 40-latkowie podróżują bez sensu. „Sami się wyzyskują, biorą nadgodziny, byle wyjechać »do raju«. Ale im nie chodzi o żadne przeżywanie, tylko o
W sytuacji stresującej, gdy czymś się strasznie przejmujesz, robisz coś wbrew sobie lub znajdujesz się w miejscu, w którym nie chcesz tak naprawdę być, brzuch jest napięty, a organizm gotowy do walki. Niektórzy prowadzą tak stresujące życie, że mają brzuch napięty przez cały czas. Zgadnij, co na to organy wewnętrzne.
Dodatkowym sygnałem alarmowym dla najbliższych są także wypowiedzi, które „przelotnie” mówią osoby z depresją, typu: „Życie jest bez sensu”, „Moje życie jest nic niewarte”, itp. Często towarzyszą im również aluzje do śmierci czy samobójstwa. Wszystkie te objawy mogą wystąpić w różnym natężeniu i konfiguracji.
. Na pewno się nie pomylę, jeśli powiem, że każdy z nas, chociaż raz w swoim życiu powiedział: „moje życie nie ma sensu”. W trudnych doświadczeniach porażki, bólu fizycznego lub psychicznego, nieudanych planów, choroby, śmierci bliskiej osoby czy miłosnego zawodu tracimy sens życia. Co nadaje naszemu życiu sens? Jak odnaleźć sens życia i co robić, żeby go nie stracić? To pytania, na które dziś poszukam odpowiedzi. Kiedy człowiek wie, że jego życie ma sens? W eseju pod tytułem „O sensie życia” Józef Maria Bocheński postawił pytanie o sens życia. Skłoniło go do tego spotkanie z byłym studentem, człowiekiem młodym, przystojnym, wykształcowym i bogatym, którego nie spotkało nic złego. Student ten oświadczył, że stracił sens życia. Ojciec Bocheński chcąc mu pomóc najpierw definiuje, co to jest sens życia? Dochodzi do wniosku, że życie: „ma sens kiedy ja uważam, sądzę, czuję itd., że ono ma wartość dla mnie, (…) kiedy uważam, czuję itd., że warto żyć. (…) Życie danego człowieka ma sens kiedy on w tej chwili sądzi, czuje itd., że warto mu żyć”. Na pierwszy plan tej definicji wysuwa się ja, moja osoba. To ja sądzę, ja czuję, ja uważam. Poczucie sensu dotyczy, więc mnie i tego kim jestem. To znaczy, że sens życia jest sprawą osobistą, indywidualną i prywatną. Sens życia sprawą prywatną Józef Maria Bocheński podkreśla, że sens życia jest sprawą prywatną, nie można mówić o sensie życia narodu, jakiejś społeczności czy kraju. Sens życia może dotyczyć tylko konkretnej osoby, z tym jaka ona jest, z jej wadami, zaletami i historią życia. Po drugie chodzi o sens życia dla mnie. Czyli pytanie o to czy to, co robię, kim i jaki jestem jest dla mnie sensowne. Moje życie może mieć sens dla innych w tym wymiarze, że jestem im przydatny lub spełniam jakieś ważne zadanie. Na przykład dla pracodawcy jestem świetnym informatykiem, jestem mu potrzebny wykonując dobrze moją pracę, więc moje życie ma sens. I po trzecie to ja muszę w swoim życiu ten sens odnaleźć. Poczucie sensu jest sprawą indywidualną. Dlatego, jak podkreśla Bocheński, mówienie owemu studentowi, który stracił sens, że jest młody, bogaty i zdrowy, nie jest najlepszym rozwiązaniem. Bocheński w swoich rozważaniach zwraca uwagę na dwie rzeczy: A mianowicie, że: Są w życiu rzeczy prywatne. W dobie dzisiejszej mody, kiedy wszystko jest nas sprzedaż, granica między tym co prywatne i społeczne bardzo się zatarła. Media społecznościowe pełne są zdjęć, z których możemy dowiedzieć się co ktoś ma na talerzu, z kim śpi, gdzie podróżuje itd. Im większa ilość takich zdjęć, tym większa popularność. Bocheński mówi, że pewne rzeczy powinny pozostać w sferze prywatnej takie jak: sens życia, cierpienie, miłość czy śmierć. Sensu życia nikt mi nie da. Nie mogę go też kupić, musze znaleźć go sam. Dziś mamy modę na kupowanie nie tylko rzeczy, ale i usług. Kupię kurs motywacji, zapłacę za nauczenie moich dzieci chodzenia, a wszystko po to, by mieć więcej czasu pieniedzy, wydajniej żyć. Sens życia jest czymś nad czym musimy sami popracować. Skąd mamy czerpać sens życia? Filozofowie odwołują się do trzech czynników, które dają nam sens życia. Jednym z nich jest cel. Jeśli mamy jakiś cel nasze życie wypełnione jest sensem. Ten cel jest źródłem radości, cieszymy się, że go osiągniemy i to nadaje naszemu życiu sens. Cel wiąże się także z samym działaniem. Jeśli wykonujemy czynności, które sprawiają nam radość i zadowolenie, nasze życie nabiera sensu. Bocheński podkreśla: “Jeśli w danej chwili istnieje cel, do którego człowiek dąży, jego życie ma w tej chwili sens” oraz radzi: “Jeśli tracisz sens życia musisz znaleźć cel, do którego będziesz dążył” Ojciec Bocheński jako trzeci czynnik poczucia sensu wymienia kontemplację. Odwołuje się do własnego przykładu: jeśli po morskiej kąpieli leżę na plaży i zażywam słońca, to nie myślę o bezsensie życia. Jestem tu i teraz i cieszę się chwilą obecną, żyję intensywnie. Wielu z was przyjdą teraz na myśl wakacyjne wspomnienia i radość ze spedzonych przyjemnie chwil. Ale czy rzeczywiście życie ma sens jeśli mamy cel i działamy? Okazuje się, że nie! Wyobraźmy sobie, że cel jaki sobie w tej chwili obraliśmy to przeskoczenie największej liczby ławek w mieście. Ktoś powie, może to mnie bawi, ale obiektywnie cel nie jest sensowny. A nawet tracę czas, który mogłby być wykorzystany pożyteczniej. Sens i bezsens są względne, zależą od tego, kim jesteśmy i co robimy. Dla małego dziecka układanie prostej układanki ma sens, bo rozwija jego zdolności manualne i percepcję, ale już dla nastolatka nie. Sens życia to subiektywne zadowolenie, działanie, którym się cieszę, które przynosi mi satysfakcję i które odpowiada mi, osobie jaką jestem. Podobnie jest z kontemplacją, cieszę się obejrzeniem koncertu, spacerem, rozmową z przyjacielem. Sens życia nadaje nam, więc to z czego jesteśmy zadowoleni. Ale… jeśli ktoś jest zadowolony, że innym coś się nie udało czy można mówić wtedy o sensie życia? Sens życia a zadowolenie? Wydaje się, że nie. Subiektywne zadowolenie nie jest źródłem sensu życia. Jest zupełnie odwronie, to sens życia daje nam zadowolenie. Sens życia wynika z tego, co robimy, jaki mamy cel i kontemplacji chwili. Te trzy czynniki muszą wynikać z tego jacy jesteśmy i kim jesteśmy. A jesteśmy ludzmi obdarzonymi rozumem. Jeśli ktoś przyjdzie do nas o poradę jakie działania mogą pomóć mu w znaleznienu sensu życia, to nie zapropomujemy mu niszczenia trawników, ale na przykład odwiedzanie chorych w hospicjium. Widząc uśmiech na twarzach przebywających tam osób pojawiający się na nasz widok będzie źródłem nie tylko zadowolenia, ale poczucia, że robimy coś dobrego. Wniosek nasuwa się sam, sens życia daje nam czynienie dobrych rzeczy. Dzięki takim działaniom określamy też siebie. Na pytanie kim jestem, możemy odpowiedzieć – dobrym człowiekiem. Nie ma jednak recepty na to jakie dobre działania są dla nas źródłem sensu. Każdy z nas musi odnaleźć je sam. Warunkiem jest to, że muszą być to dobre czyny, wynikające z dobrych pobudek, zmierzające do dobrych skutków i czynione za pomocą dobrych środków. Dlaczego tracimy sens życia? Z powyższego opisu możemy wyciągnąć trzy wnioski kiedy nie mamy lub tracimy sens życia. Po pierwsze – nie mamy celu! Działamy nie zastanawiając się dokąd zmierzamy, czego chcemy. Może nie mamy czasu na pomyślenie i poszukanie celu, lub mamy cel, ale go nie dostrzegamy. Może zaistnieć też inna sytuacja, mamy dużo małych celów i przeskakujemy od jednego do drugiego nie dając sobie czasu na wytchnienie. Po drugie – jesteśmy ciągle aktywni! Bocheński nazywa takich ludzi niewolnikami aktywizmu, ciągle coś robimy, nie mając czasu na refleksję czy odpoczynek. Ciągły akywizm może być spowodowany chęcia posiadania więcej, osiągania lepszych wyników lub zaspokojenia oczekiwań społeczeństwa na posiadanie lepszej pracy, większego domu itd. Po trzecie – działamy automatycznie! Jak trybiki w maszynie perfekcyjnie zaprogramowane. We Francji jest takie powiedzenie “Metro, boulot, dodo” – “Metro, praca, sen”, które dobrze obrazuje automatyzm codziennego życia. Posiadanie sensu życia jest niezmiernie istotne, bo jak mówi obiegowy żart “bez wody można przeżyć trzy dni, bez jedzenia – dwa tygodnie, bez sensu – całe życie”.
Pokój na Ukrainie można ustanowić dopiero po negocjacjach między Rosją a Stanami Zjednoczonymi, a Europa straciła swoją szansę na mediację, ponieważ nie wyegzekwowała porozumień mińskich - powiedział Orbán, przemawiając w sobotę do uczestników letniego obozu dla węgierskiej młodzieży w Baile Tusnad (najmniejsze miasto Rumunii). Wystąpienie transmitowały węgierskie media państwowe. - Kiedy rozmawiamy o wojnie, pojawia się ważne pytanie: co robić? (...) Nie będzie rozmów pokojowych między Rosją a Ukrainą. Kto na nie czeka, czeka na próżno. Rosja chce gwarancji bezpieczeństwa, dlatego tylko negocjacje między Rosją a Stanami Zjednoczonymi mogą zakończyć wojnę. Dopóki nie dojdzie do negocjacji rosyjsko-amerykańskich, nie będzie pokoju. My, Europejczycy, nie możemy być w tym mediatorami, ponieważ przegapiliśmy naszą szansę - przekonywał węgierski premier. W jego ocenie po nielegalnym zaanektowaniu przez Moskwę Krymu w 2014 r. „były porozumienia mińskie z gwarancjami Francji i Niemiec, ale państwa te nie zapewniły ich realizacji”. - A Rosjanie nie chcą już z nami negocjować - mówił. Czytaj więcej Orbán przekonywał, że ponownie po II wojnie światowej nadszedł czas, kiedy Europa nie ma nic do powiedzenia w ważnych kwestiach bezpieczeństwa, a decyzje podejmują Stany Zjednoczone i Rosja. Według węgierskiego przywódcy Rosjanie chcą gwarancji bezpieczeństwa od Zachodu i choć „mówią starym językiem”, to nie oznacza, że „to, co mówią, nie ma sensu". Jego zdaniem inwazja Rosji na Ukrainę „położy kres dominacji Zachodu”, natomiast „do drzwi zapuka wielobiegunowy porządek świata”. Viktor Orbán podkreślił, że „Węgry nie powinny ulegać złudzeniu, iż mogą wpływać na strategię Zachodu”. - Niemniej jednak kwestią honoru i moralności jest dla nas stwierdzenie, że potrzebna jest nowa strategia, której celem byłby pokój i sformułowanie dobrej propozycji pokoju. Zadaniem UE nie jest opowiedzenie się po którejś ze stron, ale stanie między Rosją a Ukrainą - powiedział.
Strona 1 z 1 [ Posty: 8 ] Moje życie jest bez sensu i dlaczego Bóg mi to zrobił? Autor Wiadomość Dołączył(a): Cz cze 06, 2019 19:14Posty: 1 Moje życie jest bez sensu i dlaczego Bóg mi to zrobił? Witam,Mam 21 Lat i uważam że moje życie nie ma nie dał mi nigdy szansy na poprawę mojego życia i jeszcze dokłada mi kłody pod nogi, pozwolę sobie życie opisać na kilka Od szkoły podstawowej nie szło mi zbyt najlepiej w nauce i jedynej rzeczy jakiej się dorobiłem to ukończenie szkoły średniej bez matury(na maturze 2 przedmioty nie zdane) Wynika to z tego gdyż ma dysleksje i Zespół Przyjaciół to ja w zasadzie nie mam, znajomych już tak ale wszyscy mają mnie gdzieś. Odzywają się do mnie tylko jak czegoś chcą, ale jak już chciałbym się spotkać to już jest problem(a to nauka, a to praca itp. A tak naprawdę to chcą się widywać z kimś innym) i z tego powodu nie utrzymuje zbytnio tu nie jest lepiej, na razie nie mam pracy ale będę musiał byle co wziąć(co tak średnio mi się uśmiecha)Życie Miłosne: prawda jest taka że mając Aspergera + 171cm to żadna mnie nie zechce, nie oszukujmy się obecna generacja dziewczyn patrzy na wzrost i wygląd(pomimo tego że Internet jest pełen hasełek typu „liczy się charakter” „wnętrze jest najważniejsze” itp. ) Nawet próbowałem umówić się na kawę(tak po przyjacielsku) z jedną ze znajomych. Nic z teraz po co ja to wszystko piszę ?Po to żeby uświadomić wam fakt że jestem pokrzywdzony przez Boga i nie tylko ja, zobaczcie na biedne regiony świata które nie mają wpływu na swój los na dzieci które umierają z braku możliwości jakichkolwiek zmian. I Bóg na to pozwala tak samo jak pozwolił sobie mi zniszczyć życie bo to on mnie tak ukształtował, nikt pisze to też dlatego żebym to z siebie wyrzucił bo mam dość tego że wszyscy dookoła mówią że życie jest piękne. NIE tego żyjemy w czasach gdzie(podobno) mniejszości są ciepło akceptowane w społeczeństwie i nie są wykluczane. Bzdura. Jakoś ja jestem wykluczany jak ktokolwiek dowiaduje się że mam niech ktoś mi uświadomi dlaczego bóg mi to zrobił że moje życie nie ma sensu. Cz cze 06, 2019 19:17 Zbigniew3991 Dołączył(a): So maja 14, 2011 18:46Posty: 2584 Re: Moje życie jest bez sensu i dlaczego Bóg mi to zrobił? Mam 178 centymetrów wzrostu - o 7 cm więcej niż Ty. 7 centymetrów to nie jest wielka różnica. Nie cierpię z powodu wzrostu. Na moim roku jest całkiem przystojny facet, który ma góra metr sześćdziesiąt. Wzrost to nie 21 lat - kończyłeś szkołę średnią dwa, trzy lata temu? Jeszcze masz szansę na podejście znowu do kiedy wracałem z kościoła, pomyślałem o tym, że życie jest bardzo trudne, ale jednocześnie bardzo piękne. Te dwie przeciwności mogą się łączyć. Dotyka nas wiele cierpień, ale możemy stawać się szczęśliwymi. _________________MODERATOR Cz cze 06, 2019 20:43 Robek Dołączył(a): So gru 20, 2014 19:04Posty: 6825 Re: Moje życie jest bez sensu i dlaczego Bóg mi to zrobił? Alone napisał(a):I pisze to też dlatego żebym to z siebie wyrzucił bo mam dość tego że wszyscy dookoła mówią że życie jest piękne. NIE JEST. Jest piękne ale tylko przez jakieś krótkie chwile, i o to żeby te chwile miały miejsce, samemu musisz przykładowo jestem fanem muzyki, czy może bardziej piosenkarek no i akurat tak wyszło że jedna z moich ulubionych piosenkarek(Shakira)miała koncert około 100 km, od miejsca gdzie mieszkam, więc była okazja żeby wybrać się na ten koncert, no i myślisz że bilet to się sam kupił? myślisz że ktoś specjalnie mi pomógł, i mnie zawiózł na ten koncert, no jakoś nie specjalnie, samemu trzeba było się wszystkim zająć, samemu trzeba było doprowadzić do chwili pięknego życia. Alone napisał(a):Mało tego żyjemy w czasach gdzie(podobno) mniejszości są ciepło akceptowane w społeczeństwie i nie są wykluczane. Bzdura. Jakoś ja jestem wykluczany jak ktokolwiek dowiaduje się że mam Aspergera. Ludzie różnie rzeczy gadają, nie zwracaj na to aż tak dużej napisał(a):Więc niech ktoś mi uświadomi dlaczego bóg mi to zrobił że moje życie nie ma musisz nadać sens swojemu rzyciu, nikt za ciebie tego nie zrobi. _________________Wymyśliłem swoje życie od początku do końca bo to, które dostałem mi się nie podobało. Cz cze 06, 2019 21:16 IrciaLilith Dołączył(a): Wt maja 29, 2018 15:10Posty: 4921 Re: Moje życie jest bez sensu i dlaczego Bóg mi to zrobił? Alone- na wiele rzeczy wpływu nie masz, ale na to czy czujesz się ofiarą tej gry czy aktywnym graczem decydujesz. Wiem, że niektórzy mają pod górkę, ale...Mój partner nie skończył nawet średniej przez dysleksję oraz problemy rodzinne ( w końcu i tak dom dziecka i ośrodek wychowawczy), w Twoim wieku był już po rozwodzie i... rocznym pobycie za kratkami, w sumie przez niewiedzę, ale to utrudnia życie, bo do dobrej pracy zaświadczenie o niekaralności się przydaje... Wzrost taki sam jak Twój jeśli uważasz, że to ma ma swoją firmę, mamy dwoje dzieci, córka z poprzedniego związku w wieku 13lat wybrała mieszkanie z nami. Aha, nadal jestem trochę wyższa, to serio nie jest najważniejsze Gdy go poznałam i by sam mi nie powiedział nigdy bym nie wpadła na to że ledwo czyta i ma nieciekawą przeszłość, po prostu nie uznał, że jest ofiarą losu i zaczął konkretnie pracować nad do szkoły- obecnie masz sporo dobrych policealnych po których o pracę nie trudno, są nastawione na praktykę, może warto zerknąć? A maturę można poprawiać przez pięć lat, więc może warto o tym pomyśleć? Użalanie się jaki to świat jest niesprawiedliwy jeszcze nikomu nie pomogło, ale jak znajdziesz taki przypadek to daj znać. _________________'Ja' to tylko zaimek wygodny w konwersacji ;)Nazwanie czegoś/kogoś głupim lub mądrym, dobrym lub złym, prawdziwym czy fałszywym, itd, nie ma na to wpływu, tylko na to jak to subiektywnie odbieramy i jak to odbiorą inni... Cz cze 06, 2019 22:20 Anonim (konto usunięte) Re: Moje życie jest bez sensu i dlaczego Bóg mi to zrobił? Alone napisał(a):Przyjaciele/znajomi: Przyjaciół to ja w zasadzie nie mam, znajomych już tak ale wszyscy mają mnie gdzieś. Odzywają się do mnie tylko jak czegoś chcą, ale jak już chciałbym się spotkać to już jest problem(a to nauka, a to praca itp. A tak naprawdę to chcą się widywać z kimś innym) i z tego powodu nie utrzymuje zbytnio że w tej chwili któryś z Twoich znajomych może się na Ciebie skarżyć, że to Ty masz go gdzieś i „nie utrzymujesz kontaktów”. W takich sprawach bardzo dużą rolę grają emocje, perspektywa, uprzedzenia. Zauważ też, że ponieważ masz zespół Aspergera, który wiąże się z trudnościami w wyrażaniu emocji, wielu Twoich znajomych może odbierać to tak, że to Ty masz ich gdzieś. Z pewnością nie jesteś jedyną osobą na Ziemi, która odczuwa samotność. Zatem jesteś w stanie ułożyć sobie jakoś życie tu nie jest lepiej, na razie nie mam pracy ale będę musiał byle co wziąć(co tak średnio mi się uśmiecha)Większość ludzi przez większość historii ludzkości nie miała w ogóle żadnego wyboru. Praca ma to do siebie, że nie jest hobby i czasami jest męcząca. Nawet jeśli wybierzesz sobie pracę, którą lubisz, to czasami będzie Cię ona nużyć. Takie jest życie, że nie zawsze robimy to co Miłosne: prawda jest taka że mając Aspergera + 171cm to żadna mnie nie zechce, nie oszukujmy się obecna generacja dziewczyn patrzy na wzrost i wygląd(pomimo tego że Internet jest pełen hasełek typu „liczy się charakter” „wnętrze jest najważniejsze” itp. ) Nawet próbowałem umówić się na kawę(tak po przyjacielsku) z jedną ze znajomych. Nic z Z faktu, że jedna dziewczyna dała Ci kosza wnioskujesz, że „żadna Cię nie zechce”. Czy ja to w ogóle muszę komentować? Ja tam nie powiem, ile razy kosza dostałem, bo pomylę się w rachubie. Teraz mam wspaniałą żonę i żadna inna mnie nie musi to żeby uświadomić wam fakt że jestem pokrzywdzony przez Boga i nie tylko ja, zobaczcie na biedne regiony świata które nie mają wpływu na swój los na dzieci które umierają z braku możliwości jakichkolwiek to ten fakt, że w biednych regionach świata ludzie umierają z głodu powinien raczej sprawić, żebyś nabrał perspektywy i uznał, że to co wymieniłeś to są typowe „problemy pierwszego świata”. Ty zaś twierdzisz, że jesteś tak samo „pokrzywdzony”.Cytuj:I pisze to też dlatego żebym to z siebie wyrzucił bo mam dość tego że wszyscy dookoła mówią że życie jest piękne. NIE krzycz! Uważasz, że ci, którzy mówią, że życie jest piękne nigdy nie dostali kosza, zawsze robią w pracy to co chcą i nigdy nie odczuwają samotności? Nie. Po prostu dostrzegli w życiu jakieś tego żyjemy w czasach gdzie(podobno) mniejszości są ciepło akceptowane w społeczeństwie i nie są wykluczane. Bzdura. Jakoś ja jestem wykluczany jak ktokolwiek dowiaduje się że mam tego nie widzę. Na czym polega to wykluczanie? Pt cze 07, 2019 6:21 Palmer Dołączył(a): Śr paź 24, 2018 11:32Posty: 433 Re: Moje życie jest bez sensu i dlaczego Bóg mi to zrobił? Alone napisał(a):Życie Miłosne: prawda jest taka że mając Aspergera + 171cm to żadna mnie nie zechce, nie oszukujmy się obecna generacja dziewczyn patrzy na wzrost i wygląd(pomimo tego że Internet jest pełen hasełek typu „liczy się charakter” „wnętrze jest najważniejsze” itp. ) Nawet próbowałem umówić się na kawę(tak po przyjacielsku) z jedną ze znajomych. Nic z pindusia, która zamiast własnego zdania i gustu ma "dobre rady" z memów nie zasługuje na dobrego męża, jakim zapewne byś był (boś bystry a przy tym wrażliwy).Chwała Bogu jakaś połowa kobiet myśli i czuje samodzielnie, więc nie musisz się tym rozdziałem swojego życia w ogóle przejmować. Trafi się! (Mnie "się trafiła" gdy miałem już 27 lat.)Pozdros i głowa do góry! Pt cze 07, 2019 10:41 Quinque Dołączył(a): N paź 08, 2017 22:17Posty: 2877 Re: Moje życie jest bez sensu i dlaczego Bóg mi to zrobił? Mi też się życie nie podoba. Ale mój problem polega na tym że urodziłem się w złych czasach postmodernistycznychMoże bym i to życie tolerował gdybym żył tak jak Ci ziomale z klipu ... rt_radio=1 Mc Bonez, RAF Camora, Gzuz, Maxwell- kontrolieren _________________"In Te, Domine, speravi; non confundar in aeternum" Wt cze 11, 2019 17:47 Kozioł Dołączył(a): Śr sty 31, 2018 23:46Posty: 1644 Re: Moje życie jest bez sensu i dlaczego Bóg mi to zrobił? Alone napisał(a):Szkoła: Od szkoły podstawowej nie szło mi zbyt najlepiej w nauce i jedynej rzeczy jakiej się dorobiłem to ukończenie szkoły średniej bez matury(na maturze 2 przedmioty nie zdane) Wynika to z tego gdyż ma dysleksje i Zespół dał ci ogromna szanse. Urodziłeś się w kraju, w którym masz swobodny i praktycznie bezpłatny dostęp do nauki. Skoro to zlałeś i sie nie przyłożyłeś, to wiń napisał(a):Przyjaciele/znajomi: Przyjaciół to ja w zasadzie nie mam, znajomych już tak ale wszyscy mają mnie gdzieś. Odzywają się do mnie tylko jak czegoś chcą, ale jak już chciałbym się spotkać to już jest problem(a to nauka, a to praca itp. A tak naprawdę to chcą się widywać z kimś innym) i z tego powodu nie utrzymuje zbytnio mieć przyjaciół to ich poszukaj. Sami z nieba nie spadnąAlone napisał(a):Praca/kariera: tu nie jest lepiej, na razie nie mam pracy ale będę musiał byle co wziąć(co tak średnio mi się uśmiecha)I znów: urodziłeś i wykształciłes sie w kraju, w którym nie mozna umrzeć z głodu, a pracy jest tyle, ze sprowadzają pracowników zza wschodniej granicy. Twoja sprawa, ze tego nie wykorzystujesz. Wiń napisał(a):Życie Miłosne: prawda jest taka że mając Aspergera + 171cm to żadna mnie nie zechce, nie oszukujmy się obecna generacja dziewczyn patrzy na wzrost i wygląd(pomimo tego że Internet jest pełen hasełek typu „liczy się charakter” „wnętrze jest najważniejsze” itp. ) Nawet próbowałem umówić się na kawę(tak po przyjacielsku) z jedną ze znajomych. Nic z – nie obrażamy, a kropka oszuka silnik forum, ale nie oszuka moda- z] _________________MetodyściPolska Rada Ekumeniczna Wt cze 11, 2019 17:59 Wyświetl posty nie starsze niż: Sortuj wg Strona 1 z 1 [ Posty: 8 ] Nie możesz rozpoczynać nowych wątkówNie możesz odpowiadać w wątkachNie możesz edytować swoich postówNie możesz usuwać swoich postówNie możesz dodawać załączników
6 lat temu pisałem tutaj że nie widzę sensu życia, dziś jestem szczęśliw...Prawie 6 lat temu, będąc w pogłębiającym się stanie depresji, napisałem tu na forum o moich problemach. Nawet udało mi się dokopać do tego tematu w archiwum: Ostatnio przypomniał mi się tamten wieczór, jak okropnie przygnębiony się wtedy czułem i postanowiłem napisać swoją historię, jak stałem się szczęśliwym człowiekiem, mając nadzieję że historia ta pomoże osobom w podobnym jak ja wtedy stanie. Tak więc oto moja historia: W dzieciństwie nie byłem chętny do pomocy rodzicom, wolałem spędzać czas na zabawy, a jak nieco podrosłem, na gry komputerowe. Miałem też takie coś, że jak coś sobie ubzdurałem, to za wszelką cenę musiałem to zrobić/dostać, często terroryzując rodziców płaczem. Moim największym hobby, zaczynając od szkoły podstawowej, były gry komputerowe. Podczas roku szkolnego, po powrocie ze szkoły najczęściej większość czasu spędzałem nad jakąś grą, a w weekendy potrafiłem przesiedzieć nad nimi cały dzień, od rana do późnego wieczora. Najgorsze było, kiedy zakończyłem jakąś grę – wtedy dochodziło do mnie, że właśnie zmarnowałem dziesiątki lub setki godzin ze swojego życia. Mimo to uczyłem się dosyć dobrze, choć nie poświęcałem zbyt dużo czasu na naukę, bo większość czasu zabierały mi gry. W domu często miały miejsce kłótnie między rodzicami z powodu pijaństwa taty. Potrafił on kilka dni z rzędu przychodzić z pracy mocno pijany, często poobijany, raz go nawet przywiozła policja. Jak tylko nie pił przez kilka dni, stawał się coraz bardziej agresywny, po czym znowu wpadał w kilka dni picia i tak w kółko. Często też źle wyrażał się o innych ludziach. Postanowiłem sobie wtedy, że nie zostane takim człowiekiem jak tata. Nie chciałem, tak jak on, czynić krzywdy innym ludziom swoim postępowaniem. Rozumiałem, że tak jak ja wtedy będąc dzieckiem doznawałem krzywdy przez jego postępowanie, tak i ja, jakbym w przyszłości postępował tak samo jak tata, wtedy ktoś inny z mojego powodu doznawałby takiej samej krzywdy jak ja wtedy, i nie chciałem do tego dopuścić. Miałem mimo wszystko taki okres na początku gimnazjum, kiedy ja sam zacząłem wchodzić w złe towarzystwo i eksperymentować z alkoholem – imprezy, ogniska. Ale po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że wchodząc w taki styl życia stane się w życiu dorosłym takim samym człowiekiem jak tata, a bardzo tego nie chciałem, więc zerwałem z takim stylem życia. W drugiej klasie zainteresowałem się tematami “magii”, telekinezy i radiostezji. Czytałem informacje na ten temat w Internecie i sam przeprowadzałem w domu takie ćwiczenia. Jakiś czas później pojawiło się nowe hobby – zakłady sportowe na pieniądze, czyli hazard. Zaczęło się od okazjonalnego wysłania kuponu z meczami piłki nożnej w mieście. Wkrótce potem dowiedziałem się o możliwości obstawiania meczów przez Internet. W jakiś sposób udało mi się przesłać pocztą pieniądze na takie konto internetowe i wtedy zacząłem obstawiać mecze przez Internet. Z biegiem czasu zaczynało mi się to coraz bardziej podobać, bo dostrzegłem w tym szansę na zdobycie większej kwoty pieniędzy, a chciałem taką zdobyć głownie po to, żeby stać się niezależnym finansowo od taty i wyprowadzić się od niego. Zacząłem coraz bardziej się w to angażować – spędzałem godziny analizując jakie mecze obstawić, wysyłałem kupony coraz częściej, później nawet zacząłem pisać program komputerowy, który miał obliczać mi na podstawie statystyk, na jaką drużynę postawić. Praca nad tym programem pochłonęła mnie na kilka miesięcy, poświęcając dziennie 6-8 godzin. Pochłonięty tą pracą marzyłem sobie, co zrobie z tymi pięniędzmi które zarobie dzięki temu programowi, miałem nadzieję że już nie będę musiał się wtedy ani uczyć, ani pracować i że będę mógł się wyprowadzić od taty. Gdy skończyłem pisać ten program, zacząłem używać go do obstawiania meczów. Jednak przez kilka tygodni nic na tym nie zarobiłem. Dochodziło wtedy do mnie, że straciłem kilka miesięcy ze swojego życia, a z moich planów na wyprowadzkę, koniec nauki i bogactwa nici... Popadałem wtedy w stan depresyjny, traciłem ochotę na cokolwiek. Wszystko to, co kiedyś sprawiało mi przyjemność, czyli gry komputerowe i telewizja, teraz przestało mi już sprawiać jakąkolwiek przyjemność. Ale najgorsze w tym było to, że po prostu nie widziałem sensu życia, bo co z tego że nawet zdobyłbym tamtą kasę, skoro i tak to życie nie ma sensu? Najgorsze były wieczory, kiedy siedziałem sam w pokoju, wtedy ograniał mnie ogromny smutek. Miałem wtedy też trudności z zasypianiem, często w nocy godzinami leżałem w łóżku nie mogąc zasnąć. Nie widziałem sensu dosłownie niczego, zastanawiałem się jaki sens ludzie widzą w swoich pasjach, jaki sens widzą w robieniu czegokolwiek! Przecież to wszystko i tak się kiedyś skończy, jaki więc ma sens cokolwiek co robimy za życia? Zastanawiałem się skąd ludzie mają motywację do robienia czegokolwiek. Myślałem, że może ludzie po prostu robią to wszystko, bo nie mają innego wyjścia, bo jakoś trzeba żyć, z czegoś się utrzymać, i że może każdy, tak jak ja wtedy, ma w sobie ten ogromny ból bezsensu. Zastanawiałem się, czy to na tym życie polega – na nie dawaniu się takim rozważaniom o sens życia, na brnięciu z dnia na dzień, mimo tego, że to wszystko i tak nie ma sensu, na udawaniu silnego. Taki obraz życia mnie przerażał, nie mogłem sobie wyborazić życia w takim bezsensie. Wtedy najbardziej chciałem po prostu zasnąć i już się nie obudzić, żeby skończyć ten okropny ból psychiczny, który mnie dręczył. Ten mój depresyjny stan narastał, aż pewnego wieczora, ledwie co już powstrzymując się od płaczu, napisałem o moim stanie na pewnym forum internetowym. Napisałem że od kilku miesięcy mam “doła”, że nie widzę sensu życia i że nie mogę już w takim stanie wytrzymać, że jak to się nie zmieni to mogę spróbować skończyć swoje życie (choć myślę że na pewno tego bym nie zrobił, bałbym się). Ludzie odpisywali, że najlepiej będąc w takim stanie wybrać się do psychologa, że oni znają sztuczki na depresję, tłumacząc pewne zasady działania ludzkiego umysłu. Ale ja po pierwsze nie chciałem wybierać się do psychologa, a po drugie nawet jak psycholog nauczyłby mnie “jakichś sztuczek” do poprawiania sobie humoru, to i tak by nie odpowidziało mi na to, co jest sensem życia człowieka. Inni mówili, żebym znalazł sobie jakąś pasję, ale to też by mi nie odpowiedziało na pytanie o sens życia. Pewna osoba zaproponowała mi tam rozmowę przez komunikator internetowy, napisałem więc do niego. Rozmowę tą zaczął od pytania czy wierzę w Boga. Odpowiedziałem że tak i że co to w ogóle za pytanie, a on na to, że dużo dzisiaj ateistów i dlatego pyta. Później powiedział mi, że to Bóg daje człowiekowi siłę do życia, jeżeli tylko człowiek żyje według Jego woli, i że trzeba pokładać całą swoją ufność właśnie w Bogu, a wtedy życie będzie radosne. Te jego słowa odbudowały moją wiarę w ludzi i sprowadziły na mnie ogromną ulgę i radość, nie pamiętam naprawdę żebym kiedykolwiek wcześniej był tak szczęśliwy jak wtedy, czułem jakby nagle spłynęła na mnie ogromna miłość. Z tego co pamiętam to nawet popłakałem się jakby ze szczęścia. W tamtym okresie byłem uzależniony od samogwałtu. Jednak wtedy już przestałem sobie wmawiać że to jest ok, doszło do mnie że to jest grzechem, więc starałem się z tym skończyć. Ciężko mi było z tym zerwać, dopiero dzięki radzie tamtej osoby, która wtedy porozmawiała ze mną przez komunikator internetowy, udało mi się zerwać z tym nałogiem – a tą radą było to, że jeżeli będzie się mówiło, że “to ostatni raz”, to tego ostatniego razu nigdy nie będzie, zrywać z nałogiem trzeba stanowczo. Później zacząłem stawać się coraz bardziej religijny – chodzić do kościoła, modlić się, czytać Biblię. Było mi znacznie lżej niż przed tamtą rozmową, choć nadal miewałem gorsze humory. Pod koniec gimnazjum zapoznałem się z pewnym chłopakiem, który chodził do równoległej klasy. Od początku gimnazjum podziwiałem go za to, że miał silny charakter - nie zważał na to co inni o nim myślą czy mówią, robił po prostu to co jemu się podobało, przy tym też zawsze miał dobry humor. Ja nie miałem wtedy silnego charakteru, nie potrafiłem mieć i trzymać się swojego zdania, chodzić swoimi ścieżkami, bo bałem się że wtedy zostanę odtrącony, wyśmiany. A znajomość ta rozpoczęła się dość nietypowo – pewnego razu napisał on do mnie przez Internet na komunikator internetowy. Jak tak rozmawialiśmy coraz więcej, okazało się że mamy sporo wspólnych zainteresowań – słuchaliśmy podobnej muzyki i oboje interesowaliśmy się stronami internetowymi. Później dzięki temu zapoznaliśmy się też lepiej na przerwach w szkole, czasami też przyjeżdzałem do niego. Po pewnym czasie zacząłem rozmawiać z nim przez Internet o moich problemach – tacie alkoholiku i moim smutku. Trochę mi pomogło wygadanie się komuś. Jak poznawałem go lepiej, bardzo podziwiałem to, że był miły dla innych ludzi, szczególnie starszych, lubił pomagać innym. Bardzo lubił też spędzać czas ze swoją babcią, umilając jej w ten sposób czas. Dowiedziałem się wtedy też od niego, że tą radość daje mu wiara w Boga, co mnie też utwierdziło w fakcie, że żeby móc szczęśliwie żyć, trzeba oprzeć swoje życie na Bogu. Gdzieś w tym okresie nauczyłem się od niego nie przejmować się swoimi troskami i pozytywnie patrzeć na życie. Ale co najważniejsze, nauczyłem się od niego być dobrym dla innych ludzi, pomagać rodzicom i potrafić zrezygnować z czegoś, co sobie ubzdurałem że chcę zrobić, a co nie jest dobre. Do dziś pamiętam pierwszy wieczór po takim dobrze przeżytym dniu, kiedy kładłem się spać – wtedy zdałem sobie sprawę jak wielką radość i spokój ducha daje takie postepowanie. Dzięki temu też przestałem mieć jakiekolwiek problemy ze snem. Po skończeniu gimnazjum poszedłem do liceum do innego miasta. Jakiś czas później postanowiłem pójść do spowiedzi generalnej, choć było to dla mnie naprawdę trudne, brakowało mi do tego odwagi, ale w końcu udało się. W liceum nadal nie potrafiłem “chodzić swoimi ścieżkami”, ważniejsze dla mnie było, żebym był akceptowany przez rówieśników. Az gdzieś około drugiej klasy liceum, tak niby znikąd, przyszło mi do głowy, że przecież każdy człowiek może być taki, jaki był tamten znajomy, tj. chodzić swoimi ściezkami. Od tamtego czasu stopniowo zaczynałem być coraz bardzizej niezależny od innych ludzi, zacząłem tak jak ten znajomy wyrabiać w sobie silny charakter, być odważnym, chodzić swoimi ściezkami, a nie za tłumem. Pod koniec liceum miałem w planach zostać księdzem. Miałem jednak w tym okresie pewne problemy z kwestią spowiedzi – jako że katolicy zalecają jak najczęstsze spowiadanie się, to i ja próbowałem tak robić. Z biegiem czasu jednak coraz bardziej mnie męczyły skrupuły, nie byłem pewnien czy coś uznać za grzech czy nie, analizowałem każdą myśl która przeszła przez moją głowe, czy się z tego spowiadać. W związku z tym zacząłem szukać informacji o spowiedzi w Internecie. Trafiłem na pewną stronę z artykułem o sumieniu. Napisałem do autora, odpisał po krótkim czasie i objaśnił mi sporo spraw, dowiedziałem się też od niego że w seminarium uczą znacznie więcej doktryn Kościoła Katolickiego niż Biblii. Wtedy też zrezygnowałem z moich planów pójścia na księdza. Od tamtej pory zacząłem intensywniej studiować samodzielnie Biblię. Utrzymywałem wtedy nadal kontakt z tamtym znajomym z gimnazjum, ale on nie wgłębiał się w lekturę Biblii, jako że uważał, że to co wie jest dla niego wystarczające. Studiując Nowy Testament moją szczególną uwagę zwróciła następująca wypowiedź Pana Jezusa, jako że naprawdę chciałem uzyskać pokój ducha: Mateusz 11:28-30“Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.” A dzięki następującej wypowiedzi Pana Jezusa zrozumiałem, że podążanie za Nim pociąga też za sobą konieczność zaparcia się samego siebie, czyli uwolnienia się od życia dla zaspokajania swoich pożądliwości i od podążania za własnymi ambicjami: Łukasz 9:23 “Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!" Najważniejszym stało się dla mnie wtedy dostosowanie się do tego co Pan Jezus powiedział, abym Go naśladował i abym żył według Jego przykazań. Zrozumiałem że od tego zależy moje zbawienie. Bo przecież bardzo wyraźnie i dosłownie Pan Jezus to powiedział: Jan 14:21“Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie.” I faktycznie, im bardziej poznawałem i stosowałem w moim życiu nauczania Pana Jezusa, tym coraz bardziej czułem bliskość Boga i to tym bardziej mobilizowało mnie do wypełniania Jego woli, i zauważyłem, że mam w tym wielką radość i że droga ta, tak jak to zapewnił Pan Jezus, jest naprawdę lekka, pełna szczęścia i pokoju ducha! W tym okresie został rozwiązany też ten mój problem ze skrupulatnością co do spowiedzi, po tym jak trafiłem na następujący fragment: 1 List Jana 3:8-9Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła, ponieważ diabeł trwa w grzechu od początku. Syn Boży objawił się po to, aby zniszczyć dzieła diabła. Każdy, kto narodził się z Boga, nie grzeszy, gdyż trwa w nim nasienie Boże, taki nie może grzeszyć, bo się narodził z Boga. Dzięki lekturze Nowego Testamentu zauważyłem też, że pierwsi Chrześcijanie spowiadali się tylko przy nawróceniu, podczas chrztu, a nie, tak jak nakazuje Kościół Katolicki, przynajmniej raz do roku a najlepiej raz na tydzień. Teraz zauważyłem, że z Chrystusem w sercu można być silnym i można nie grzeszyć, zrozumiełem, że trzeba prawdziwie pokochać Chrystusa i że On daje siłę aby się skutecznie sprzeciwiać pokusom i nie grzeszyć. Zrozumiałem, że narodzenie z Boga na tym właśnie polega i skutkuje całkowitym zerwaniem z grzechem, o którym pisze Jan, że taka zmiana życia, z grzesznego na posłuszne Bogu, czyli nie grzeszne, jest rzeczą konieczną do osiągnięcia zbawienia, że to jest ponownym narodzeniem się dla Boga tak jak powiedział Pan Jezus: Jan 3:3Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego. Wtedy też przestałem chodzić do spowiedzi, a skupiłem się po prostu na stawaniu się coraz lepszym Chrześcijaninem. Pewnie, że jeszcze nie osiągnąłem doskonałości, ale osiągnąłem to, że przestałem grzeszyć i pracuję nad sobą, abym był coraz bardziej czułym i mógł spełniać wolę Bożą, czyli abym łapał się na błędach i praktykował nauki Chrystusa. Zrozumiałem, że tylko poprzez stosowanie się do wymagań nauk Chrystusowych i posłuszeństwo przykazaniom wiedzie wąska droga do zbawienia: Mateusz 7:13-14Wchodźcie przez bramę wąską, bo szeroka i przestronna droga prowadzi do zatracenia. A tak wielu nią kroczy! Lecz brama, przez którą wchodzi się do życia, jest ciasna, a droga, która tam wiedzie, jest wąska. I tak niewielu ją znajduje! Podsumowując, jestem ogromnie wdzięczny Bogu za to, że mnie wyciągnął z tamtego okropnego stanu i tak bardzo odmienił moje życie, nadając mu sens i radość!
Większość z nas, uzależnionych, podejmuje decyzję o leczeniu z dwóch powodów: nie chcemy umrzeć i chcemy, by nasze życie było lepsze. Wiara w to, że możemy w końcu być szczęśliwi, jest potężną motywacją, ale gdy poczucie szczęścia zbyt długo nie przychodzi, zaczynamy podważać wartość trzeźwego życia. – Za chwilę stuknie mi dwa lata trzeźwości – mówi Ula. – Mam za sobą roczną terapię grupową i indywidualną. Wiele w swoim życiu zmieniłam, pracuję, staram się, ale ciągle mam wrażenie, że nic nie osiągam, że nic nie mam, że jestem gorsza, samotna, nie mam kasy, perspektyw i w ogóle moje życie nie ma sensu. Gdybym piła i ćpała, przynajmniej od czasu do czasu miałabym z tego życia jakąś przyjemność, a tak mam wrażenie, że z wszystkiego zrezygnowałam i niewiele w zamian dostałam Tak jak Ula przez długi czas miałam podobne odczucia odnośnie do siebie i mojego życia. Mijały kolejne trzeźwe lata, a ja wciąż nie czułam szczególnej satysfakcji z życia. Początkowo miałam o to pretensje do świata, potem zastanawiałam się, co sama robię nie tak. Inni uzależnieni, których spotykałam na mityngach wydawali się tacy radośni, tacy szczęśliwi, a mnie wciąż coś nie pasowało, wciąż czułam się smutna, rozgoryczona, nieszczęśliwa. Obecnie to się zmieniło. Dlaczego? Co się zadziało? Patrząc z perspektywy czasu na swój wcześniejszy stan, wydaje mi się, że głównymi przyczynami mojego poczucia nieszczęśliwości były następujące czynniki: Zbyt duży poziom lęku Po odstawieniu substancji psychoaktywnych mój mózg był rozjechany. Przywykł do intensywnych wrażeń, do chemicznej stymulacji i bez tychże wydawał się ziemią jałową, zagubioną w kosmosie przerdzewiałą satelitą. Miałam problemy z pamięcią, z poskładaniem myśli czy zdań, emocjonalnie byłam rozdygotana, niepewna siebie. Z tym wątpliwej jakości wyposażeniem musiałam stawić czoła życiu i to na trzeźwo, co cholernie mnie przerażało. Poziom lęku był tak duży, że mnie paraliżował i w sumie uniemożliwiał jakiekolwiek konstruktywne działanie. Użalenie się nad sobą Choć na terapii wzięłam odpowiedzialność za swój nałóg, nie do końca wzięłam też tę odpowiedzialność za swoje życie. Wciąż zazdrościłam innym, że mają lepiej: mają więcej kasy, lepszą pracę, lepsze wykształcenie, wsparcie rodziny, są ode mnie mądrzejsi, ładniejsi itd. Jednocześnie cały czas skupiałam się na swoich brakach i dowalałam sobie. Nienawidziłam i siebie, i świata za jego niesprawiedliwy rozdział talentów i dóbr. Niewdzięczność Nie potrafiłam być wdzięczna. Niby na terapii kazano nam pisać codziennie wdzięczności, ale ja robiłam to mechanicznie. Nic przy tym nie czułam. Robiłam, bo kazali, ale w głębi ducha uważałam, że to bez sensu. Nic mi to nie dawało, nie syciło mnie, nie wypełniało pustki, a jedynie napawało wyrzutami sumienia, że powinnam być wdzięczna, a nie jestem. Kompletnie nie potrafiłam docenić tego, co mam. Może dlatego, że wydawało mi się, że mam tak niewiele i że inni mają więcej. Porównywanie się z innymi Nieustannie porównywałam się z innymi. Oczywiście w tym porównywaniu się widziałam wszędzie tylko tych lepszych od siebie, tych, którzy mają więcej. Ci, co mają mniej „nie byli godni” mojej uwagi. W efekcie żyłam w przekonaniu, że wszyscy mają lepiej niż ja. A to z kolei nakręcało moje użalanie się nad sobą i poczucie niesprawiedliwości. Egocentryzm Praktycznie non stop myślałam tylko o sobie. O swojej sytuacji, o tym, jaka jestem, jak wyglądam, czego nie mam, czego mi brakuje. Innymi zajmowałam się tylko w takim kontekście, żeby się z nimi porównać i czasami podbić sobie ego, jak okazywało się, że komuś wiedzie się gorzej niż mnie, coś ten ktoś bardziej niż ja partaczy w swoim życiu. Koncentracja na problemach Jak już wspomniałam, skupiałam się tylko na brakach, a to generowało myślenie życzeniowe pt: „gdybym miała więcej kasy, to mogłabym kupić to czy tamto i moje życie w końcu stałoby się znośne”, „gdybym w końcu spotkała jakiegoś przyzwoitego faceta, to nie byłabym taka samotna”, „gdybym wychowywała się w normalnej rodzinie, to dziś nie miałabym takich problemów ze sobą”. Jak mogę być szczęśliwa – tłumaczyłam sobie – gdy codziennie muszę dybać do pracy na piechotę kilka kilometrów, bo mnie nie stać na auto? Z czego mam się cieszyć, kiedy codziennie wracam z pracy do pustego domu i nie mam się do kogo przytulić, do kogo gęby otworzyć? Jak można nie zwariować, gdy w mojej głowie nieustannie demolkę czyni wewnętrzny krytyk, wytykając mi, jaka jestem beznadziejna? Lamentując tak ciągle, byłam tym lamentowaniem tak wypruta z energii, że nie miałam już siły na żadne sensowne działanie. Tym bardziej że kiedy nawet wpadałam na pomysł, że może by jednak warto było np. pomyśleć o jakimś doszkoleniu się zawodowym w celu znalezienia lepszej pracy, albo skorzystaniu z aplikacji randkowych, gdzie mogłabym kogoś poznać, albo dodatkowej terapii w kierunku DDA, żeby ogarnąć sprawę krytyka, zawsze znajdowałam tysiące powodów, które podważały sens takiego działania: a to, że „na szkolenie to jestem za głupia”, a to, że „szukanie faceta przez portale randkowe to obciach”, a to znów – „ile można się terapeutyzować, a kiedy będzie czas na życie?”. W efekcie nie robiłam nic (choć wydawało mi się, że tyram, bo przecież byłam non stop zmęczona) i tkwiłam w swoim problemowym bagnie. Roszczeniowość Tak, tak, wszyscy wkoło mówili, jak ważna jest pokora, gdy wkracza się na ścieżkę trzeźwości. I ja też na głowę to wiedziałam, rozumiałam. Ale jednak wewnętrznie wciąż miałam w sobie rozmaite oczekiwania wobec świata, siebie i innych ludzi. W gruncie rzeczy uważałam (choć oczywiście głośno o tym nie mówiłam), że pewne rzeczy mi się zwyczajnie należą, że skoro inni mają, to ja też powinnam je mieć, że skoro innym coś przyszło bez wysiłku, to i mnie powinno. Z taką postawą, kiedy po roku trzeźwości moje życie wciąż nie wyglądało na „och i ach”, uważałam, że to niesprawiedliwe. Kompletnie nie brałam pod uwagę chociażby tego, że jak się piło przez ostatnie 20 lat i przez ten czas niewiele sensownego w tym życiu się robiło, a wiele spierniczyło, to oczekiwanie, że w ciągu roku wszystko nagle się odwróci i zyska ożywcze znaczenie, jest z deka na wyrost. Niecierpliwość Przyzwyczajona do działania substancji psychoaktywnych, które wystarczyło zażyć, by otrzymać efekt „WOW” (tak było przynajmniej na początku nałogu), w trzeźwym życiu w różnych sprawach oczekiwałam tego samego – żeby efekt był natychmiast. Kompletnie nie potrafiłam odwlekać gratyfikacji, odwleczona gratyfikacja nie była dla mnie żadną gratyfikacją. Jak czegoś chciałam, musiałam to dostać teraz, natychmiast, bo inaczej szał, zawód, rozpacz. Mogłam tego nie okazywać na zewnątrz, to znaczy nie stałam na środku sklepu jak dzieciak i nie tupałam nóżkami, bo mama nie chce mi kupić zabawki, ale w środku tak właśnie się czułam. Nieustannie niezadowolona, bo moje chcenia nie były natychmiast zaspokajane. Uzależnienie od silnych bodźców Mało co w trzeźwym życiu było mnie w stanie zadowolić. Oczekiwałam haju, euforii, silnych wrażeń. Kiedy np. poznawałam zwykłego, „normalnego” faceta, który nie robił mi emocjonalnych jazd, nie manipulował mną, nie kłamał, nie wpadał w agresję, to mnie taki koleś wydawał się nudny. Jak w moim życiu zaczęło być stabilnie, spokojnie, bez wielkich wzlotów, ale i też bez bolesnych upadków, to łapałam poczucie beznadziei. Zaraz wtedy zaczynałam szukać sobie problemów, pakować się w jakiś wątpliwie bezpieczny związek, wszczynać konflikty w pracy, byle tylko poczuć, że coś się dzieje. Nieakceptacja rzeczywistości Rozstałam się z substancjami uzależniającymi, ale nie ze starym sposobem myślenia o rzeczywistości. To, co zasadniczo doprowadziło mnie do nałogu, czyli bunt przeciw temu jak jest, nadal mimo abstynencji trzymało mnie w szachu. Wciąż wychodziłam z założenia, że ja lepiej wiem, jak ta rzeczywistość ma wyglądać, a skoro nie wyglądało, to automatycznie „VETO!!!”. Tyle że stawianie veta nic nie zmieniało, bo rzeczywistość miała mnie w głębokim poważaniu. A ja ze swoim „wiem lepiej” mogłam jej nafiukać, gdyż generalnie rzeczywistości to wisiało, co ja o niej sądzę – była jaka była i albo mogłam to zaakceptować, albo walić głową w mur. Ja wybierałam walenie w mur. I to był wyłącznie mój wybór. Wszystko powyższe złożyło się na to, że w gruncie rzeczy nie było szans, żeby przy takim zestawie postaw, poglądów, działań, cokolwiek w moim życiu zmieniło się na lepsze. Nawet jeśli się zmieniało, to ja nie byłam w stanie tego zauważyć i docenić. Tkwiłam po uszy w koszmarze, który sama sobie konstruowałam. Jak wyrwać się z poczucia beznadziei? Przede wszystkim musiałam uczciwie tej swojej beznadziei się przyjrzeć. Rozłożyć ją na części i poznać jej składowe elementy (lista powyżej). Poza tym musiałam opracować plan naprawczy. U mnie wyglądało to tak, że kolejno brałam na tapet poszczególne punkty z listy i zastanawiałam się, co mogę z nimi zrobić, żeby nie bruździły mi w życiu. Wyglądało to mniej więcej tak: Po pierwsze, postanowiłam ogarnąć swoje lęki. W moim wypadku nie obyło się od leków od psychiatry, które wytłumiły mi lekotwórcze myśli i pozwoliły skoncentrować się na kreatywnym i racjonalnym działaniu. Po drugie, zrezygnowałam z tkwienia w roli ofiary. Zaczęło się od uświadomienia sobie jak obezwładniająca i wysysająca z energii jest ta rola. Zauważyłam, ile niechęci i pogardy mam do siebie, gdy się tak nad sobą użalam i gdy za swoje życiowe niepowodzenia oskarżam innych. I zobaczyłam też, jak zupełnie nic mi to nie daje, kompletnie nic w moim życiu nie zmienia. W pewnym momencie ta rola budziła już tylko moją niechęć. Zaczęłam mieć na nią swoistą alergię. Oczywiście to nie stało się z dnia na dzień. To był proces. Po trzecie, zaczęłam pracować nad nieocenianiem innych, nieporównywaniem się do innych i akceptacją rzeczywistości taką, jaka ona jest. W tym najbardziej pomógł mi program 12 kroków i filozofia buddyjska, medytacje. W praktyce polegało to na codziennym zauważaniu, kiedy moje myśli lecą starymi schematami i zawracaniem z tych ścieżek. Jak zaczynałam błądzić i udawało mi się to zauważyć, to mogłam już coś z tym zrobić. A ponieważ chciałam coś z tym zrobić, to krok po kroku na tych polach zaczęły zachodzić pozytywne zmiany. Na programie rozpracowałam też swój egocentryzm i dowiedziałam się wiele o naturze pokory, którą błędnie dotychczas rozumiałam i praktykowałam głównie w formie autokrytyki i samobiczowania się. Zaczęłam powoli „odhaczać się” od siebie. Starałam się sama siebie nie krytykować, nie dowalać sobie, nie być w stosunku do siebie surowa. Uczyłam się być dla siebie życzliwą. Dzięki temu, że miałam do siebie mniej niechęci, mniej się też na sobie koncentrowałam i wyzbywałam się egocentryzmu. Nasz umysł lubi się koncentrować na zagrożeniach i rozmaitych nieprzyjemnych aspektach rzeczywistości, jak coś jest „spoko”, to umysł sobie to pomija, trochę lekceważy. I to właśnie się stało ze mną i moim skupieniem na sobie, gdy zaczęłam traktować siebie z życzliwością. 😊 Po czwarte, odkryłam w sobie radość z bycia użyteczną. Program 12 kroków zachęca do służby, do niesienia posłania innym cierpiącym ludziom, do pomagania. Przez większość życia tkwiąc w roli ofiary i użalając się nad sobą, nastawiona byłam głównie na branie. To inni mieli mi dać, manna miała mi spaść z nieba, a ja miałam brać. Tyle, że to nigdy mnie nie syciło. Podle się czułam w roli biorcy, bez sił i jak o sobie sądziłam – bez wartości. A jednocześnie nie potrafiłam z tej roli wyjść, bo przecież mnie się należało, bo ja tu byłam poszkodowana i potrzebująca. Dzięki służbie na rzecz innych moje życie nabrało znaczenia. To było dla mnie odkrycie, że dając możemy zyskać znacznie więcej, niż dostając. Po piąte, musiałam się jakoś odstymulować i nauczyć cierpliwości. Z tym wciąż nie udało mi się jeszcze wystarczająco dobrze rozprawić. I nie wiem czy do końca mi się to uda. Ale przynajmniej staram się akceptować te niedoskonałości w moim funkcjonowaniu. Ponieważ dość silne jest to moje uzależnienie od mocnych bodźców, wciąż szukam rozwiązań tego problemu. Na razie wymyśliłam tyle, że szukam adrenaliny raczej w sporcie niż w relacjach. Jak wyżyję się fizycznie i emocjonalnie w aktywnościach sportowych, mam mniejszą ochotę na jazdy bez trzymanki w związku. Ba! Nawet czasem zdarza mi się zatęsknić za spokojem i nudą. A cierpliwość? No, nie jest ona moją mocną stroną, niemniej przypominanie sobie o tym, że na wiele rzeczy nie mam wpływu oraz że w życiu naprawdę nie wszystko musi być po mojemu i natychmiast, trochę usadza mnie na tyłku. (PS. No i jak widać zaczęłam się koncentrować na rozwiązaniach, a nie na problemach). Po szóste, wdzięczność. Na jej pojawienie się czekałam najdłużej, ale w końcu ją poczułam. Wcześniej jednak musiałam rozmontować wszystkie inne rzeczy z mojej listy wad. Myślę, że strasznie trudno poczuć wdzięczność, jeśli prezentuje się stricte roszczeniową, egocentryczną, pełną żalu i poczucia niesprawiedliwości postawę. Wdzięczność rodzi się z pewnej uważności, otwartości serca (?) i w spokoju. Przynajmniej u mnie tak to wyglądało. Przyznam, że kocham te momenty, kiedy ją odczuwam. A te pojawiają się coraz częściej. Co mnie nieustannie zadziwia. *** Droga do momentu, w którym jestem, zajęła mi w sumie 15 lat, czyli prawie tyle samo, ile poświęciłam na czynne uprawianie nałogu. W moim przypadku szczęście nie przyszło nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale w końcu przyszło (może jednak jestem cierpliwa 😊). W międzyczasie przeżyłam mnóstwo kryzysów i zwątpień, takich jak Ula. Mimo nich kontynuowałam tę drogę przez mękę, żywiąc nadzieję, że kiedyś i mnie będzie dane poczuć radość i zadowolenie z trzeźwego życia. 15 lat to szmat czasu, więc zwłaszcza Ci, którzy są na początku swoje ścieżki zdrowienia, mogą w tym momencie poczuć zniechęcenie. Ale ja opisuję tu tylko swój własny przypadek, tymczasem z relacji innych trzeźwiejących osób wynika, że ścieżka ta często jest znacznie krótsza. Tak czy inaczej, ja nie żałuję tej przebytej drogi. Według mnie było warto. Mira
moje życie jest bez sensu